poniedziałek, 11 kwietnia 2011

T.I.M.E.


Jaki sens ma ciągłe zapisywanie na kartce rzeczy „do zrobienia”, dzielenia ich na rzeczy pilne oraz wymagające więcej wysiłku, czyli „na później”. Niewiele ubywa, szczególnie z tej drugiej kategorii. Na tę pierwszą czasem nie zerknę przez cały dzień, a wieczorem obiecuję sobie, że jutro to już na pewno. Bez sensu, a jednak inaczej nie potrafię. Sama sobie jestem szefem, a czasu do 15.30, kiedy odbieram Bąbla, jest mało. Akurat tyle, żeby ogarnąć mieszkanie, zrobić zakupy, skoczyć do centrum na lunch z koleżanką i do „złotych” po ciuchy itepe. Albo ogarnąc mieszkanie, usiąść przy kompie w celach konstruktywnych, skoczyć na siłkę i małe zakupy. Wybór należy do mnie, mobilizacja też. Wieczorami jestem mało twórcza, więc tak naprawdę te dzienne godziny powinnam wykorzystać na twórczość w zaciszu domowym lub studyjnym. Tylko póki co jakoś się nie składa, a tu wiosna w pełni.