środa, 1 sierpnia 2012

Przyziemne przyjemności

Dwa dni bez rodziny. Wolność, o której marzyłam od miesięcy. Układ jest taki, że być może to moje jedyne takie dni w roku. W dodatku gorące! Od razu ruszyłam w miasto z kompem i uśmiechem na pół twarzy. Rozesłałam wiadomości, że jestem do dyspozycji, ale znajomi nie są mi niezbędni. W planach jeszcze sport, praca nad płytą... Zobaczymy co z tego wyjdzie, póki co zachłystuję się chwilą!!!!!!!!! I jak spojrzy na to laska, której koleś co chwila wyjeżdża, albo pracuje do 22.00? Do tego nie ma dziecka, więc takimi chwilami bez rodziny raczej rzyga, niż się delektuje. Jak spojrzy na to singiel freelancer (jak kto woli hipster), który codziennie przesiaduje na mieście z mac’iem? Też mi atrakcja! – powiedzą i właśnie takie popaprane to życie, pełne sprzeczności i paradoksów. Oraz stara prawda, że najlepiej smakuje to, czego mamy najmniej. Czyli zaserwowałam kolejny banał i zabieram się za zjedzenie deski różnych past z pitą, yeah!