


Jak tylko wysiadłam z pociągu na St.Pancras, od razu poczułam taką dziwną radość, jak dziecko wracające po studiach w rodzinne strony. Dawno tu nie byłam, bardzo zmieniłam się ja, ale jedno nie zmieniło się na pewno: I love this city!
Za co? Powody wydają się niezwykle przyziemne a jednak!
- Że się tu nie gubię, strzałki prowadzą mnie jak debila (oczywiście debila znającego angielski): shuttle to railway station / underground / way out na to lub na tamto / look left look right (żeby cię samochód nie przejechał). A jeśli jednak nie czujesz się pewnie to każdy pracownik stacji metra czy czegokolwiek bez łachy udzieli ci dokładnych wskazówek (trzeba go tylko zrozumieć).
- Że metro jest dziecinnie proste. Wystarczy skumać system kolorów i kierunków i nie trzeba nawet na mapkę zaglądać. Najważniejsze linie mają przypisane kolory, które łatwiej zapamiętać niż nazwy linii. Zerkasz więc na strzałki, pamiętasz, że niebieska, potem masz dopisek czy: Northbound, czy Southbound i jesteś w domu.
- Że to jest mój raj gastronomiczny! To oczywiście rzecz niezwykle indywidualna, ale ja uwielbiam jeść małe porcje i w biegu lub na trawie. Tutaj ilość barów z przepysznymi bagietkami, jacked potatoes, sałatkami, zdrowym jedzeniem, sokami wyciskanymi, sushi na wynos, tajskimi noodles’ami jest powalająca i przy tym zachęcająca poprzez nowoczesno-gadzeciarski pomysł na opakowania, logo. Krótko mówiąc chce się tam wejść.
- Że jak jest piątek to ludzie beż żenady spotykają się w pubie, ale tak naprawde stoją wielką bandą na zewnątrz, łoją browar i się zaśmiewają na całą ulicę. Wszytko kulturalnie tyle, że głośno. Potem mogą rozejść się do stu tysięcy klubów, ale to już oczywista sprawa.
- Że jak wchodzę do sklepu z płytami to za 10 funtów (50 zeta!!) mogę kupić większość bieżących nowości, a nawet czasem (2 for 10). Wśród tych eksponowanych tytułów albumy, które jeśli nawet by się u nas pojawiły to trudno byłoby je znaleźć. Szkoda, żę pozamykały się fajne sklepy winylowe i kilka z tanimi kompaktami, które zawsze przeczesywałam. Takie czasy.
- Że każdy człowiek jest inny. Może w klubach panują dress cody, ale na ulicy jest tylko jeden INDIVIDUAL DRESS CODE.
- No i kocham CHINA TOWN. Tu nic się nie zmieniło.
I nie mówcie mi, że tak samo jest w Berlinie czy Paryżu, owszem elementy tak, ale nie to wszystko i w takim wymiarze, wiem - sprawdzałam! Jest też kilka wkurzających rzeczy (tłok!), ale dla dobra sprawy je pominę, albo rozdzielę.
Oczywiście moja miłość do Londynu jest taka przelotna, nie chcę tu mieszkać, ale muszę czasem zajrzeć, naładować się tą mnogością wszystkiego, zmęczyć i z radością wrócić na Gocław.