niedziela, 13 grudnia 2009

Buła

Bąbel (dotykając mojego brzucha):
Mamo, jesteś taka świeża. Jak buła.

wtorek, 8 grudnia 2009

TOTAL: Kto ją tego uczy..?

Mamusiu! Jesteś moją przyjaciółką. A tatuś jest moim przyjacielem.

Ja lubię twoją muzykę. Tak tak, słyszałam w "chodzie".

wtorek, 1 grudnia 2009

Jestem mamą


Akt I

(Matka jak zwykle w pośpiechu pakuje laptopa, kończy makijaż, czyści buty. Opiekunka Ola już jest i rozpoczyna zabawę z Bąblem na kanapie. Szybko okazuje się, że w tej zabawie to Bąbel jest Matką, a Ola – Bąblem.
)

Bąbel: Idę do pracy. Ty zostań tu, z Olą. Kupię ci gumę.
Ola: Mamuniu, wracaj szybko!
Bąbel: Grzeczna bądź, cicho nie płaczemy..

Akt II

(Salon jest równocześnie biurem, jadalnią i pokojem z zabawkami. Dodatkowo pod telewizorem stoi rozłożony sprzęt dj’ski, z którego rodzina słucha muzyki. Jest podpięty mikrofon Matki, włączony delay.)

Bąbel: Mamo, chcę śpiewać. Włącz mi muzykę.
Matka: Ale jaką kotuniu?
B: Zęby, chcę śpiewać zęby.
Matka: nie wiem czy znajdę, ale tu chyba jest!
(muzyka: „szczotko szczotko hej szczoteczko ..”)
B: Czotko, -ko, o o o, -łeczko o o o, lewo prawo, o o o, zwawo, o o o

Akt III

(Babcia Hania, ze strony Matki, zdobywa serce Bąbla poprzez rozliczne „penienty” i gromki śmiech. Po wspólnie spędzonej nocy Babcia wraca do domu odsapnąć, a Bąbel zostaje z Matką. Kiedy ta nachyla się nad dzieckiem coś mówiąc, Bąbel odwraca się..)

B: Mamo, a ty jesteś baba Hania?
M: Baba Hania to moja mama
B: Acha, a ja jestem jak mamunia.

Najpiękniejsze komplementy

Mamuniu jestem z cebie taka dumna. Zrobiłaś mi kąpiel.
Mamuniu jesteś taka kochana i taka wielka i taka dzielna.
Mamuniu tak ci ładnie pachnie z buzi.

piątek, 13 listopada 2009

Siła

Kill Bila wczoraj pozkazywali i poruszła mnie do łez końcowa scena, w której Uma (po serii krwawych walk) odzyskuje wreszcie swoją córkę i jest tak szczęśliwa, że wyje na podłodze w łazience, podczas gdy dziewczynka ogląda bajkę na łóżku. Widz boi się, że w tym czasie znów wpadnie jakaś kobieta-ninja i wbije sztylet w materac, ale nie, nie.. Uma ociera łzy wybuchowej radości i powraca do Bibi, przytula ją i w ostatnim ujęciu widzimy roześmiane twarze matki i córki. Bije z nich taka siła, że od razu czuję, że to my: ja i Bąbel. Założe się, że inne mamy córek poczuły wtedy to samo.

piątek, 9 października 2009

Romantic moment

Dawno nie mieliśmy już z L "naszej" piosenki.
Dawno nie przytulaliśmy się w tańcu. I jeszcze ten tekst: "You got me hypnotised", za którym poszły drobne wspominki jak się poznaliśmy i takie tam...

sobota, 19 września 2009

Leciałam pilotem


Bąbel staje się tak skomplikowaną i barwną jednostką ludzką, że coraz trudniej będzie zwięźle opisać jego (jej) poczynania. Do technik manipulacyjnych stosowanych na porządku dziennym doszły:
- szantaż (znany już wcześniej, ale teraz bardziej wyrafinowany - „CHCEEE! BALDZO!!”)
- zamydlanie oczu („tak mamo, pasiam, grzećna będę”, „tata nowu zły”)
- obrażanie („jestem zła”, „nie lubie taty”)

Za nami pierwsze zagraniczne wakacje z Bąblem ... udane, nie powiem, ale od razu jakieś krótsze i mniej przygodowe. Dlatego zaraz po wakacjach maluch na wieś został wywieziony dla oddechu (mamunia 400 km musiała obrócić w tym celu). Trudna to była podróż z wymiotami, ale warto było dla tych kilku dni w domu, tak bardzo innych od reszty roku. Dni wolności połączonej z tęsknotą.
Za to pierwszy lot przebiegł znacznie lepiej. Bąbel nazywa samolot pilotem, a kiedy wznieśliśmy się do nieba wykrzyknęła radośnie: MORZE! Na miejscu zadomowiła się szybko, spała między nami, sikała pod prysznicem, nudę oczekiwania na wyjście nad morze zabijała oglądaniem bajek. Kupiliśmy dmuchanego krokodyla, koło z gaciami i uchwytami do bezpiecznego pływania, kapelusz dla mamy, rodzinka na wczasach pierwsza klasa! Na plaży szalała, albo kolekcjonowała kamienie czyszcząc je jak Maka Paka. Byłoby idealnie, gdyby nie ciągłe „mama chodź, tata chodź!”. Tylko raz solidnie wpadła do wody basenowej ześlizguiąc się z materaca, ale poza przerażeniem na twarzy obyło się bez urazu na resztę życia. Zrobiliśmy z tego wielką przygodę i anegdotę do opowiadania po powrocie. Kiedy dotarliśmy do domu Bąbel spał, więc tylko przenieśliśmy ją do łóżeczka. Budząc się rano zobaczyła przed sobą pysk kota, jej twarz od razu rozpromieniała i powiedziała: „Missi, missi! Leciałam pilotem, wiesz?”.

Interview Part Two


Tym razem chcielibyśmy prosić Panią o odpowiedź na kilka pytań, właściwie to rodzaj takiej ankiety, którą przeprowadzamy z różnymi trendy postaciami.

- Co jest Pani największym sukcesem?
To chyba nie jest to pytanie, na które odpowiada się, że dziecko.. Bo tak to raczej małe sukcesy mam na koncie.. Ale jeśli parafrazować to pytanie na „z czego jestem najbardziej dumna” to chyba z kilku piosenek.

- Czego nigdy nie udało się Pani osiągnąć i raczej już się nie uda?
Ładnie wyglądać w kostiumie kąpielowym.

- Czego nigdy Pani nie robiła i już robić nie zamierza?
Palić papierosów (z zaciąganiem).

- Czy potrafi Pani bawić się na trzeźwo?
Z wielkim trudem.

- Jakie są Pani najwięsze kompleksy?
Brak wiedzy i nadmiar ciała.

- Co najbardziej przeszkadza Pani w życiu?
Brak panowania nad emocjami, nadwrażliwość.

- Czy myśląc o przyszłości czuje Pani strach, czy ekscytację?
Dosyć osobiste pytanie.. Powiem tylko tyle, że z wiekiem tego strachu jest więcej niż ekscytacji, a przeważa chyba pośpiech.

niedziela, 6 września 2009

Zakończenie lata z szybem w tle


... czyli Tauron Nowa Muzyka – zwrot, który na antenie wypowiedziałam razy sto podczas debiutanckiej relacji live z miejsca wydarzeń. Zaczynając od końca zaliczyłam całkiem historyczne dwie wpadki, babole jak się patrzy. Ekscytując się Flying Lotus’em pragnęłam zwrócić uwagę na jego „fizjologię” zamiast „fizjonomii”, a Marcina B. przedstawiłam jako reprezentanta Gazety Stołecznej Katowice.
A tak poza tym fajnie było, chociaż nakręcana cały rok przez Fante nastawiałam się na więcej. Tak starsznie trzymałam kciuki, że jak już widziałam, że się udało to nie potrafiłam się tym w pełni cieszyć. A w sobotę tak strasznie chciałam się zabawić, że w ogóle nie umiałam się bawić, poza psuciem zabawy wszystkim.
Najlepiej bez dwóch zdań wypadli: Dan Le Sac vs. Scroobious Pip, Flying Lotus i Mum. Najfajniejsze lasery miała Karin (Fever Ray), a najwięcej kolorów na scenie Ebony. Na wyróżnienie zasługuje również okolica.. jeśli industrial może być piękny to właśnie tu!

sobota, 29 sierpnia 2009

Radiohead – pełna satysfakcja


Tyle się dzieje tego lata. A jednak właśnie tu przyjechali wszyscy. Poza tymi, którzy obawiali się smęcących kolesiów z gitarami. A powinni przyjechać również ci, bo koncert Radiohead daleki był od gitarowego smętu. Razem z bisami zagrali 2 godziny 20 minut! Podkreślam to celowo, bo chyba nigdy nie wytrzymałam tyle na koncercie. Z jednej strony nie miałam trochę wyjścia, bo odwrót z dogodnego miejsca był niemożliwy. Z drugiej strony uczesniczyłam w dopracowanym show, którego dramaturgia nie pozwalała się nudzić. Chłopcy wymieniali się instrumentami, partie gitarowe podbite były nasączonym bitem (support Moderata nieprzypadkowy), a dynamiczne numery przeplatane znanymi melodiami do wspólnego pośpiewania.
Thom jest boski wiadomo, ale tak samo nie mogłam oderwać wzroku od reszty, konkretnie od stojących na froncie Johnnego Greenwood'a i Ed'a O'Brian'a. Pierwszy zawsze mi się podobał i cały czas liczyłam, że uda się choć na chwilę zobaczyć jego twarz ukrytą za czarną grzywą. Drugi wyczyniał cuda na gitce, a do tego robił najpiękniejsze (nie-czarne) chórki jakie słyszałam. Ktoś zadrwił z umiarkowanego kontaktu z publicznością, a mnie Thom właśnie pozytywnie zaskoczył. Jego ciało reagowało na bit nieco konwulsyjnie, ale bardzo energetycznie. W sporadycznych komentarzach skierowanych do tłumu bywał zabawny, poczuciem humoru wykazał się też w triku „z okiem”. Na telebimach przez cały koncert widzieliśmy szczegóły ze sceny za sprawą małych kamerek umieszczonych gdzieś w pobliżu lub bezpośrednio na muzykach. Wchodząc po przerwie Thom skrył twarz przy pianinie, a za chwilę z telebimu zaczęło na nas łypać jego oko. Proste a mocne. Tak jak wspólnie wyśpiewane CREEP na koniec. „I don’t belong here” – no trochę jakby byli nie z tej ziemi.

czwartek, 30 lipca 2009

Kocham


„Kocham morze, wiesz?” - co rano wyznaje Bąbel na helskim wybrzeżu, gdzie gości już po raz trzeci, ale po raz pierwszy świadomie. Jest tak jak to sobie wymarzyłam: mały blady golas biega jak szalony uciekając z piskiem przed falami, wykopuje dół, wiaderkiem napełnia go wodą i ma dodatkowy błotny basenik, w kolorowym dmuchanym kole uczy się pływać, a kiedy drży po wyjściu z Bałtyku owijamy go w ręcznik i zwija się w kłębek na kocu. To wszystko proste, a tak silnie wzruszające.
Do fascynacji Bąbla, których już długo nie opisywałam, doszła jeszcze miłość do wiejskich zwierząt oraz nieustające pragnienie pochłaniania słodyczy typu gumowego.
Podczas naszych pierwszych wakacji tego lata (bez taty!) Bąbel zaprzyjaźnił się z trzema kozami, które karmił z ręki trawą. Widząc ją z daleka leniwe kózki radośnie wychodziły nam na przeciw, mimo, że trawy miały pod dostatkiem pod kopytami. Z innych rytuałów codziennie oglądałyśmy konie, nowonarodzone szczeniaczki, gęsi, a największym rarytasem były kury, bo jakoś mało dostępne akurat w okolicy. Największą karą było udanie się na stołówkę, z której Bąbel natychmiast dokonywał ucieczki. Zjadła za to więcej słodyczy, niż przez całe swoje dwuletnie dotychczasowe życie. Jeden wujek dawał z kieszonki mambe, ciocia loda, a koleżanka z piaskownicy akurat częstowała chipsami. Bąbel jest dość wybredny. O ile czekoladki traktuje z rezerwą to hasła GUMA i MISIO czynią cuda. Nawet nabardziej zapłakane lico Bąbla rozchmurza się błyskawicznie na widok mamby lub żelka.
A z tym kochaniem to jest zupełnie zaskakująca rzecz. Nie moge sobie przypomnieć, żebym wyznawała miłość rodzicom tak dosłownie, a „love you daddy” wypowiadane w amerykańskich filmach jak mantra jakoś mi plastkiem zalatywało. Bąbel potrafi spojrzeć na mnie i nagle obsypać mnie słodkim „kocham” z buziakiem w bonusie i za każdym razem mam ciarki na plecach.

czwartek, 9 lipca 2009

Festiwalowa moc


W niektórych kręgach Open’er jest SO PASSE, a mi się z tego chce śmiać, bo to poza jest nic poza tym. Uczestnictwo w tak ogromniastym festiwalu jest przeżyciem bardzo subiektywnym i uzależnionym od setki czynników, jak:
- stopień zmęczenia
- sukces w zdobyciu czegokolwiek poza napojem sponsora
- towarzystwo upierdliwego znajomego
- determinacja lub jej brak w dostaniu się bliżej sceny
To są kwestie oczywiste, ale moim zdaniem mniej istotne w przypadku bardziej kameralnego wydarzenia jak Selektor. Relacje z Opener’a bywają bardziej zróżnicowa właśnie poprzez jego skalę. Tak czy siak nasz tegoroczny fest udał się wyśmienicie i tylko ludzie zawistni lub pomyleni mogą sądzić inaczej. Ba nawet czynnik obiektywny czyli pogoda nie zawiódł. Deszcz trwał planowo, czyli godzine. A padał tylko po to, żeby wzmocnić efekt koncertu Faith No More, kiedy boski Mike zauważył: It stopped raining. It’s the power of music!
Nie mogę ocenić całości, bo zaliczyłam jedynie (chyba najsłabszy) piątek i kozacką sobotę, ale i tak była to moja najlepsza edycja.
W sobotę zaczęłam od Kampa (mało kto mnie tak rusza na naszym rynku obecnie, a oni nawet jeszcze na tym rynku nie są w sumie, oby się dalej nie zepsuło), potem Fisz Emade .. niby znane ograne, a ja ciarki miałam na plecach. Chłopcy wyrośli na takich rasowców, że czapki z głów, a jeszcze sobie zespół przystojny i zdolny dobrali. I proszę nie reagować, że pchi słyszeliście ich setki razy, bo tylko w tym namiocie emocje podbite są wielotysięcznym aplauzem, który ma jakąś wyjątkową moc.
Super grzeczna Emiliana Torrini nawet nie wytrzymała i dziękując musiała Fuckin’ wtrącić, nie dziwię się. Ludziom też, była urocza.
Niestety o Faith No More jedynie zahaczyłam, bo trzeba było zmierzać do oddalonej sceny World, gdzie po prostu rozłożył mnie na łopatki Q-Tip!! LIFE IS BETTER LIFE IS BETTER śpiewaliśmy z nim na koniec i chyba tak wszyscy czuliśmy. Trudno było się rozstać z tym niewysokim, uśmiechniętym, zaangażowanym kolesiem w podciągniętych wysoko podkolanówkach. I oczywiście z jego kosmiczno-rastamańskim zespołem. Napierw brakowało mi żeńskich głosów, ale szybko zrozumiałam, że tak ma być, bardzo prosto i szczerze, a brzmieniowo tłusto.
Zakończyłam mocno klubowo, wśród najbliższych. Co tu dużo gadać .. wspomnienia niezapomniane. Za rok jadę na dłużej, a teraz czekam już na płockie święto.

piątek, 26 czerwca 2009

I znów kochamy Michael’a


W sms’ie na tematy bieżące kolega napisał: „A tak btw Michael Jackson nie żyje”. Zabrzmiało równie abstrakcyjnie co złe hasło podane przez Silnego w „Wojnie” na walkie-talkie. Po chwili podobny sms od koleżanki ze Stanów, czyli jednak prawda. Od lat już rozpadała się jego chora psychika, twarz, więc pewnie i serce. Od lat najczęściej mówiło się o jego perwersjach, bankructwie, czy braku weny. Teraz kiedy odszedł nagle znów świat przypomniał sobie o jego geniuszu, o piosenkach ponadczasowych i nie do przebicia, o teledyskach wyprzedzających czas i tańcu, który widać w ruchach uczestników You Can Dance na całym świecie.
Pamiętam jak tata dostał od pewnego holenderskiego wokalisty „Bad” na podwójnym winylu i w domu było wielkie święto, jak w programie „Jarmark” prowadzący zaprezentowali klip do „Thriller’a” prosząc dzieci o udanie się do łóżek. Tyle ode mnie, a na pożegnanie Elvisa mojego pokolenia mój prywatny mały zestaw.

THE BEST OF MICHAEL:
Rock With You
Thriller
Wanna Be Startin’ Somethin’
Billie Jean (byłoby wyżej ale zarżnięte)
Sh’e Out Of My Life
I Just Can’t Stop Loving You
Man In The Mirror
Don’t Stop Till You Get Enough
Liberian Girl
Say Say Say (+ Sir Paul)

sobota, 20 czerwca 2009

SMOKODWYK

Smoczek zwany MONIEM jest najpierw największym przyjacielem rodzica, a później narkotykiem malucha. Najpierw daje się po to, żeby móc funkcjonować, podróżować, spać spokojnie. Później zmieniamy front i bardziej świadomemu bobasowi wpajamy jaki to monio jest be, jak nie przystoi takiej dużej dzidzi. Przy wysokim stopniu uzależnienia te argumenty przemawiają tyle, co „heroina zniszczy ci życie”. Pozostaje metoda brutalna, całkowite odstawienie z dnia na dzień. Odkładałam ten koszmar na później, aż zostałam wyręczona! Niezastąpiona Baba Gonia wraz z Madzią, podczas wspólnego z Bąblem pobytu na wsi, zainaugurowały sen „bez”! Po trzech dniach trzeba było przyjąć na klatę odpowiedzialność kontynuacji. Monio został schowany i kto się złamie ten cienias. Trwamy! Najbardziej podziwiam Bąbla, który słowo „monio” wypowiada tak cichutko niby nigdy nic, a nuż ktoś zareaguje. Zasypianie trudniejsze, ale udaje się. Średnio jeden napad nerwicowy na noc, ale jest coraz lepiej. Poza prezentem w postaci pluszowego psa Pimpka postanowiłam czymś się Bąblowi zrewanżować, po prostu też coś odstawić. Spokojnie, tym razem nie będzie to alkohol, to już przerabiałam. Za to cola-light to już piękny gest, na który chyba mnie stać? Od poniedziałku.

wtorek, 16 czerwca 2009

Borewicz vs. Zdzisław Sztorm


- To co wraca pan PKSem? – spytała kobieta pilot po udanym locie, który jednak nie spotkał się z entuzjazmem Porucznika Borewicza. A że prażyło słońce, zdjęła pilotkę i odsłoniła nieco dekolt kombinezonu.
- Walne sete, dziesięć AvioMarin i lecę z panią! – zmienił zdanie porucznik.

Czyż nie rozbrajające? W telewizji już wakacje, więc można odświeżyć klasykę tu i ówdzie. Można też udać się do kina na „Wojnę”, ale nie nastawiając się zbytnio na komedię. Mimo, że książkę znam dobrze to przez połowę filmu było mi mdło i mało do śmiechu. Dopiero jak przetrawiłam wszystko to się okazało, że ciągle ten film we mnie jest i w różnych sytuacjach się przypomina. Bo jednak to ekstremum mometami jest bliskie. A najlepsza zabawa to wymyślanie na bani z przyjaciółmi kto jest kto („dobra, L to Silny, B – Andżela, a ja .. Natalia czy Magda?)

czwartek, 4 czerwca 2009

Przegląd pobieżny


Po pierwsze z Bąblem można już przeprowadzić dialog, na przykład zdarzył się taki:

- Tata motoł
Tak, tata pojechal motorem, ale wróci niebawem.
- Ta. Mama brum brum.
Tak, mama jeździ samochodem.
- Ja, tutaj domu. Olą.
CZYLI: Tata pomyka motorem, mama furą, a ja tu w domu kibluje z Olą, opiekunką.

Po drugie Maka Paka wciąż na fali, jak się okazuje nie tylko u nas. Bartek w Przekroju piękny rys psychologiczny stworzył wszystkich postaci, mój się nie umywa (rispekt!). No ale sprawa zaszła nieco za daleko, bo raz Bąbel jeszcze w łóżeczku domagał się przygód kosmicznego misia, więc nieopatrznie spytałam, czy zamiast tv mogę opowiedzieć bajkę o Maka Pace. Propozycja spotkała się z zaciekawieniem, a w rezultacie z takim entuazjazem, że już trzeci wieczór wymyślam niepojęte bzdury (Pewnego dnia Maka Paka postanowił ugotować obiadek dla przyjaciół.. zgubił rowerek.. albo chciał mieć zwierzątko). Chyba zaczne go przez to nazywać Męka Paka.

Płyta posuwa się do przodu. Przy następnej nie mogę już pracować z taką ilością ludzi. Jestem wykończona ludzkim rozjebaniem. Nikt nic nie pamięta. Nikt nie ma czasu. Ludzie zapadają się pod ziemię. Inni strzelają focha. Z moich obserwacji wynika też, że gdyby ci wszyscy utalentowani ludzie nie musieli zarabiać na życie, powstałoby dużo więcej niezwykłych dźwięków. Ale byłoby niesprawiedliwie.

Poszukajcie laleczek Mirelli. Boskie.

wtorek, 26 maja 2009

Przelotna znajomość


Będąc artystą podróżującym cały czas jesteśmy skazani na pobieżne oceny naszej osobowości ze strony organizatorów, właścicieli klubów, lokalnych supportów. Właściwie dopiero teraz zauważyłam jak ważne jest to pierwsze wrażenie, kiedy samej przyszło mi gościć gwiazdy. I jak mylne bywają te pierwsze chwile na lotnisku czy obiedzie, kiedy prawda wychodzi dopiero tam na scenie, za dekami, po alkoholu. Nastawienia miałam zupełnie odwrotne. Wyidealizowany Ben rozczarował, a Dani okazała się najbardziej pozytywną postacią, jaką poznałam w ostatnich latach. Od pierwszych chwil kiedy na powitanie uraczyła nas buziakiem, aż do ciepłych sms’ów z drogi powrotnej. Ben z uśmiechem na twarzy pokazał nam nasze miejsce w szeregu, Dani (i Toddy też, tylko mniej wylewnie) traktowała mnie jak koleżankę po fachu tyle, że z mniejszego miasta. I czuję, że to nie koniec naszej znajomości, że łączy nas więcej niż fryzura. Oby nie było to tylko mylne drugie wrażenie.

czwartek, 21 maja 2009

O jednej takiej co ukradła dwa słońca


Trochę to trwało, ale musiałam być pewna swoich uczuć do Natashy Khan i jej albumu „Two Suns” pod szyldem Bat For Lashes. Teraz już wiem, że chcę mieć ten kartonik (wersja digipack) zawsze przy sobie. W zeszłym roku podobnie miałam z Beckiem, a kiedyś też z Pj Harvey („Stories from..”). Oczywiście są też płyty lepsze, ale nie koniecznie mam na nie ochotę. Teraz kiedy dobrze znam już melodie z „Two Suns” przyjemnie się do nich wraca. Najmniej ciekawie wypadają te najsmutniejsze i najspokojniejsze momenty. Wolę te, w których nie mogę powstrzymać się od śpiewania, jak „Pearl’s Dream”, czy „Glass”. Pięknie rozkwitła ta dziewczyna. Na okładce poprzedniej płyty „Fur And Gold” jest słabo widoczna, a muzyka – mimo, że wciąga i intryguje – nie przeszywa. Na froncie „Two Suns” jawi nam się nieziemska istota z wyeksponowaną, piękną twarzą, a jej piosenki poruszają i - zamiast dołować - uskrzydlają.

środa, 13 maja 2009

Truskawkowy tort i Tomblibusie



Sto lat niech żyje Bąbel i niech korzysta z tych 28 lat co do 30stki pozostały i niech czyta książki mądre i muzyką nasiąka i niech tańczy ile wlezie i nie da się chłopakom. Tego życzy mama, która przeżyła całą serię wzruszeń w ostatnich dniach.
Zaczęło się od pikników urodzinowych z Bąblem w roli głównej i w roli gościa. Na pierwszym mała gospodni zjadła większość przyniesionych przekąsek typu żelki, orzeszki, pianki oraz katetegorycznie zarządała loda, którego naiwnie zaplanowała zjeść mama. To było jej pierwsze obżarstwo słodyczowe, o dziwo bez sensacji. Drugi piknik z chłopakami objawił tendencje przywódcze Bąbla, jak również pierwsze próby zabawy „w dom”. No i jeszcze imprezka domowa w małym gronie z upragnionym TORTEM autorstwa baby Goni. Zdmuchiwaniom świeczki nie było końca, potem wgryzanie się w całą galaretę tortową i ubaw po pachy. Baba Ania podarowała super gadżeciarską kuchnię (z plastikowym jajkiem sadzonym i kurczakiem wsadzanym do piekarnika!), a Madzia piastolinę (dla niezorietntowanych to coś do lepienia babek w domu, czyli totalny syf na podłodze).
Przy tej okazji muszę jeszcze wspomnieć o nowości w naszej kolekcji DVD: Dobranocny Ogród! Jeśli ktoś nadal twierdzi, że Teletubisie to bajka dla klubersów na zejściu „popigułowym” to musi obejrzeć to! Najlepiej z polskim lektorem, który z wdziękiem przedstawia kolejne postacie: Pinky Ponk (pojazd kosmiczny), Niny Nonk (lokomotywa), Makka Pakka (kosmiczny miś przypominający ciasteczko Shrecka), Tomblibusie (3 urocze „cosie”) i tak dalej. Wszystko mieni się kolorami i dźwięczy piskami. Obejrzane wiele razy, wciąż zachwyca.

czwartek, 7 maja 2009

To naprawdę nie jest takie proste...


Nie pisałam nic o płycie, bo kryzys przyszedł i brak wiary. Nie ma nic gorszego kiedy jest się na solidnym półmetku. A sprawcami kryzysu - pierwsi recenzenci, no może drugatura, bo L nawet był łaskawy, a Graża zachwycona i od razu chciało się robić. A teraz usłyszałam komentarze zupełnie zaskakujące i już sama nie wiem: puszczać, czy nie puszczać?
No bo jak mieć zapał po czymś takim:

Przychylni: O ten fajny, dobra daj nastepny. Ten średni, masz coś jeszcze?
Ja: Ale poczekaj, bo końcówka jest zaskakująca.
P: Oj weź, a kto słucha kawałków do końca? O nie, ten to taka typowa polska produkcja klubowa
Ja: Ale dopiero się zaczął...

No ale ten, co się go bałam pochwalił pomysły i działamy, Ziut jak zwykle nieoceniony tylko trzeba podłubać. Roboty full, a ludziska coraz częściej na majówki mi wybywają. Ale coraz mniej tekstów do napisania zostało..

sobota, 2 maja 2009

LOVE LONDON




Jak tylko wysiadłam z pociągu na St.Pancras, od razu poczułam taką dziwną radość, jak dziecko wracające po studiach w rodzinne strony. Dawno tu nie byłam, bardzo zmieniłam się ja, ale jedno nie zmieniło się na pewno: I love this city!
Za co? Powody wydają się niezwykle przyziemne a jednak!
- Że się tu nie gubię, strzałki prowadzą mnie jak debila (oczywiście debila znającego angielski): shuttle to railway station / underground / way out na to lub na tamto / look left look right (żeby cię samochód nie przejechał). A jeśli jednak nie czujesz się pewnie to każdy pracownik stacji metra czy czegokolwiek bez łachy udzieli ci dokładnych wskazówek (trzeba go tylko zrozumieć).
- Że metro jest dziecinnie proste. Wystarczy skumać system kolorów i kierunków i nie trzeba nawet na mapkę zaglądać. Najważniejsze linie mają przypisane kolory, które łatwiej zapamiętać niż nazwy linii. Zerkasz więc na strzałki, pamiętasz, że niebieska, potem masz dopisek czy: Northbound, czy Southbound i jesteś w domu.
- Że to jest mój raj gastronomiczny! To oczywiście rzecz niezwykle indywidualna, ale ja uwielbiam jeść małe porcje i w biegu lub na trawie. Tutaj ilość barów z przepysznymi bagietkami, jacked potatoes, sałatkami, zdrowym jedzeniem, sokami wyciskanymi, sushi na wynos, tajskimi noodles’ami jest powalająca i przy tym zachęcająca poprzez nowoczesno-gadzeciarski pomysł na opakowania, logo. Krótko mówiąc chce się tam wejść.
- Że jak jest piątek to ludzie beż żenady spotykają się w pubie, ale tak naprawde stoją wielką bandą na zewnątrz, łoją browar i się zaśmiewają na całą ulicę. Wszytko kulturalnie tyle, że głośno. Potem mogą rozejść się do stu tysięcy klubów, ale to już oczywista sprawa.
- Że jak wchodzę do sklepu z płytami to za 10 funtów (50 zeta!!) mogę kupić większość bieżących nowości, a nawet czasem (2 for 10). Wśród tych eksponowanych tytułów albumy, które jeśli nawet by się u nas pojawiły to trudno byłoby je znaleźć. Szkoda, żę pozamykały się fajne sklepy winylowe i kilka z tanimi kompaktami, które zawsze przeczesywałam. Takie czasy.
- Że każdy człowiek jest inny. Może w klubach panują dress cody, ale na ulicy jest tylko jeden INDIVIDUAL DRESS CODE.
- No i kocham CHINA TOWN. Tu nic się nie zmieniło.

I nie mówcie mi, że tak samo jest w Berlinie czy Paryżu, owszem elementy tak, ale nie to wszystko i w takim wymiarze, wiem - sprawdzałam! Jest też kilka wkurzających rzeczy (tłok!), ale dla dobra sprawy je pominę, albo rozdzielę.
Oczywiście moja miłość do Londynu jest taka przelotna, nie chcę tu mieszkać, ale muszę czasem zajrzeć, naładować się tą mnogością wszystkiego, zmęczyć i z radością wrócić na Gocław.

środa, 22 kwietnia 2009

Różowy rower


„Płosie, płosie lołel!” – tak mniej więcej bąbel prosił o rower, aż się doprosił. Dziś odbyliśmy uroczysty spacer rodzinny do Promki, z założeniem powrotu z dzidzią na rowerku. No i jest! Różowy w stronę amarantu, z białymi oponami i kwiecistym napisem „Honey”.
Co ciekawe nieco przeceniliśmy naszego sprytka, bo okazało się, że nie umie pedałować. I to nie to, że słabo, czy niezdarnie, albo że nóżki za krótkie. Po prostu ta czynność jest jej zupełnie obca i na rowerku siedzi dumnie, ale nieruchomo. Od jutra więc kurs pedałowania. Śmiesznie, że dorosłym pedałowanie wydaje się naturalne jak chodzenie.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Nagrody przemysłu muzycznego

Pierwszy raz się wzruszyłam na Fryderykach. Niestety nie dlatego, że ktoś mi wyjątkowo bliski, albo JA (HA HA ) otrzymał złotą statuetkę. Postanowiłam odpuścić sobie tę imprezę, więc oglądałam transmisję w TVP. Nuda, mniej więcej to samo co rok temu, tyle, że Czesław się pojawił i zgarnął chyba więcej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Nie poruszyły mnie też łzy wzruszenia Jerzego Połomskiego, bo nigdy mnie nie ruszał. Za to jak zwykle nieziemska była Erykah Badu, która nagrała dla nas podziękowania przy fortepianie. Nawet to potrafi zrobić najlepiej.

piątek, 17 kwietnia 2009

Czarodziej

Pamiętam moje zdziwienie kiedy w 2006 roku w zestawieniu Gilles’a Petersona – Worldwide Awards - albumem roku wybranym przez słuchaczy został krążek Bonobo „Days To Come”. Ładna, leniwa płyta, ale żeby od razu..? Podobnie dziwili się wczoraj warszawscy promotorzy, którzy przybyli do Fabryki Trzciny na set djski Bonobo. Prawdopodobnie zakładali, że trzeba będzie organizatora pocieszycielsko poklepać po plecach, no bo dj set w Fabryce (sic!), w czwartek (SIC!), porażka murowana. A tu się okazało, że raczej gratulacje należy złożyć. Bo organizator z Katowic, miejscówka „warszawkowa” do bólu, a luda nawaliło tyle, że kolegi wpisanego na liste gości nie chciano już wpuścić po 23ciej! Nie była to też typowa „fabrykowo-pinowa” publika, po prostu fajni ludzie, których nigdy wcześniej nie widziałam.. no może gdzieś tam wśród „openerowskich” tłumów. Nie wiem tak do końca na czym polega fenomen Bonobo, czyli uroczego Simona, który gra muzykę niegdyś wpychaną na sale chilloutowe, ale robi to tak, albo brzmi to tak, że wszyscy pląsają radośnie. W dodatku z ochotą kupują bilety. Na pewno Ninja Tune robi swoje, na pewno fakt dlugoletniej działalności na scenie elektronicznej. Tylko ciekawe ile z tych wczorajszych 600 osób ma chociaż jedną płytę Bonobo.
Najważniejsze jednak, że to kolejna udana warszawska balanga, na której byłam na przestrzeni ostatnich miesięcy. Idzie nowe, albo co.

środa, 15 kwietnia 2009

Prawie jak HMV


Już wiem, że oczekiwałam więcej od nowej Bat For Lashes, albo może właśnie mniej, prościej, bardziej frywolnie. Chciałam jednak wstrzymać się z szerszą recenzją do chwili zakupu namacalnego krążka CeDe. Wcześniej kupilam wersję download nie spodziewając się, że EMI może zainteresować się wydaniem tej płyty. Aż tu jeszcze przed Świętami radosna wieść z siedziby wytwórni, że „Two Suns” już w sklepach! Wczoraj po wpływem rozgrzewających promieni słonecznych wybrałam się do naszego „najlepszego sklepu muzycznego” na Marszałkowskiej. Ach jakie zmiany! Wreszcie ludzka toaleta, a wszystkie kasy upchane na dole, klient nie czeka długo i jest miło obsłużony. Zawiało HMV normalnie! Zacierając ręce wjechałam na muzyczne piętro i ruszyłam podziwiać regał nowości. Ani Bat, ani Royksopp, ani nic nic NIC, co by mogło mnie zainteresować. Być może gdzieś coś tam upchane, ale ja do empikowych szperaczy nie należę, jakoś to mało „diggerskie”.
W maju wybieram się do Londynu i właściwie zakupowo nie ma już po co. Pozostała ta jednak wielka przepaść – sklepy płytowe – bez wypasu – po prostu zaopatrzone w bieżące nowości, w dodatku wyeksponowane tak, że widać i ślinka cieknie. Przecież to jest paranoja, żeby po to jechać do innego kraju. Wiem, że powodem w dużej mierze są od lat zachwiane empikowe finanse. Może więc jakaś dotacja, żeby taki jeden na kraj sklep jednak istniał. Pamiętam to jeszcze z czasów mojej pracy w Wytwórni. „Dlaczego mojej płyty nie ma w sklepach?” – pytał artysta. „Bo sklep jej nie zamówił” – odpowiadała Wytwórnia. To może oddać im te płyty w komis no jeza ja nie wiem, nie jestem od tego żeby to wymyślać, ale chę kupować płyty!!!

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Kompromis

nauczyłam się zrzędzić do środka
i krzyczeć w milczeniu
nie dlatego, że się boję
tylko
tak będzie lepiej

sobota, 11 kwietnia 2009

JAJA


I już Święta, a te poprzednie jakby przed chwilą były. Bąbel po raz kolejny postanowił uczcić czas świąteczny chorobą, na mamusie też przeszło, więc sobie siorbię. Wena przez to słabsza, apetyt niestety bez zmian (nie słabnie). Ale żeby świateczną refleksję chociaż zawrzeć to się zastanawiam, czy przyjdzie taki dzień, że to ja będę rozpoczynała przygotowania do Świąt na tydzień przed, zaczynając od mycia okien, a na pieczeniu mazurków kończąc? Czy w moim “wymarzonym 80m2” zasiądzie rodzina, będzie wesoło, a potem ledwo wstaną od stołu i niby wzbraniając się zabiorą skrzętnie zapakowaną wałówę? Trudno to sobie dziś wyobrazić..
Allelujah!

czwartek, 9 kwietnia 2009

Interview Part One


- Jak łączy Pani macierzyństwo z intensywną pracą zawodową?
Och bez przesady, nie pracuję przecież w agencji reklamowej. Czasem wydaje mi się jednak, że to właśnie ten tzw. "nienormowany czas“ łączyć trudniej, bo każdy dzień jest inny i wymaga osobnego planu.

- Czy będąc matką coś Pani straciła?
Poranki. Mój umysł jest najbardziej twórczy przy porannej kawie. Wcześniej potrafiłam dużo zrobić do 11stej. Teraz najczęściej włączam komputer około południa - po śniadankach, zmywankach, gotowankach obiadków i spracerkach. Oby do przedszkola.

- Czego jeszcze brakuje Pani najbardziej?
Czytania. Uwielbiam czytać, mam już spory stos książek do nadrobienia, jestem zupełnie nie na bierząco z gazetami, które lubię. Nie oznacza to, że przy dziecku nie można czytać tylko, że ten czas nadający się na czytanie muszę przeznaczyć na inne - być może pozornie - ważniejsze zadania. No i podróże.. było kilka fajnych planów.

- A co Pani zyskała?
Dużo więcej od tego, co straciłam. Ale czasem muszę sobie ponarzekać i tak jak Bąbel powtórzyć „Ja! Ja! Moje!“.

wtorek, 7 kwietnia 2009

Future retro


Czy ktoś robi dziś nowoczesne płyty? Nowoczesność polega na byciu nienowoczesnym, na byciu retro, vintage oraz oldskul. Sama temu ulegam, sama przesiąkam. Na szczęście nie ciągnie mnie do form ekstremalnych; co innego piosenka nawiązująca do lat 80., a co innego wyjęta z nich żywcem. Nie chciałabym tracić ponadczasowości muzyki, a zbytnie określanie się tym właśnie grozi.
Paradoks polega na tym, że bardzo retro brzmiące płyty jak Beck „Modern Guilt“, oldskulowe jak Fisz Emade „Heavi Metal“, czy bardziej disco jak Crazy P „Stop Space Return“ wydają się świeże jak wyciskany sok z porańczy. Za to „nowe“ płyty jeszcze wierne brzmieniom house, drum’n’bass, czy – o zgrozo – trip hop są jakieś niedzisiejsze.. jak .. wczorajszy rosół (?;). Brakuje mi teraz dobrych przykładów z tej czerstwej grupy, ale podobny problem mam z wieloma polskimi premierami. W większości mało jest soku. Oj żebym tylko sama rosołu nie przygotowała.
PS.: Słucham właśnie nowej Sofy z pandą na okładce i dostarcza mi dużo radości. Duży krok do przodu, chociaż nadal dosyć zachowawczo. Jest lekkie bujanie pomiędzy „rootsowym“ (od The Roots, a nie reggae) graniem, funkowym pazurem, a nagle letnią pioseneczką radiową, ale trzymam kciuki, bo jest energia.

niedziela, 5 kwietnia 2009

Matki z liceum

Spotkanie klasowe miałam, a właściwie babsko-klasowe. Co jakiś czas się widujemy, więc nie było łypania jak kto się posunął tylko raczej gęby nam się nie zamykały, szczególnie kiedy zostało pięć „najfajnieszych“. Pięć matek, a każda z innej branży. Jak to się dzieje, że wciąż tak świetnie się dogadujemy, a może nawet teraz mamy więcej dystansu dla swoich wad i jest jeszcze lepiej.. Liceum dla każdej z nas było arcybarwnym okresem, pełnym intensywnych doznań. Jak widać bardzo nas to połączyło, szczególnie wycieczki klasowe. Wczoraj wspominałyśmy mało, wątki przewodnie były następujące: macierzyństwo, upływ czasu i relacje rodzinne (przecież znamy również swoich rodziców!). Brzmi przerażająco, ale wszystko ujmowałyśmy w ironiczno-humorystyczny sposób. Od czasu do czasu niechcący wpadałyśmy na jakiś smutny wątek i zatrzymywałyśmy na chwilę salwy śmiechu. Nikt nie przynudzał, wszystkie piły. Girls power.

piątek, 3 kwietnia 2009

Półmetek

A płyta sobie powstaje.. powolutku robi małe kroczki, staje się.. a ja się frustruję, że nie szybciej. Mam dosyć przejrzystą wizję jaka ma być i jak ma wyglądać, w dużej mierze odwrotnie do pierwszej. Bo czarne zamieni się w białe, a wolne w szybkie. Może nie aż tak radykalnie, ale mniej więcej w tym kierunku. Z kilkoma osobami pracuję po raz pierwszy i uwielbiam odkrywać ich sposób pracy, ich talent, poczucie humoru. Nie sądziłam, że przy nagrywaniu wokali Maksiu będzie taki konkretny, wysłyszy nieczystości, zarządzi chórki, nie pozwoli też nagrywać za dużo "żeby się nie pogubić". Poddałam się jak muzyk dyrygentowi i czekam na rezultaty. A Foksiu taki gościnny, uprzejmy, a kiedy trzeba szalony i pudełko ze śrubami nagra. Tylko znika czasem i wyczekuję na kontakt pełna niepokoju. Z tekstami męczę się nieco tym razem, bo gęsto melodie poukładałam i trzeba się natrudzić zarówno przy wymyślaniu, jak i nagrywaniu. Tematyka się zmieniła, raczej nie to co w środku tylko wokół.

czwartek, 2 kwietnia 2009

Kids Ever


Odczuwamy bunt dwulatka, ja nawet czasem na własnej skórze. Kiedy przebywam z bąblem nie nadąrzam za jej zmiennością nastrojów, a sama bujam się między rozbrajającą miłością, a utratą cierpliwości.
Absolutny top Bąbla to: Bebe Lilly (szczególnie Halo Dziadku), Domisie (szczególnie Pysia), Bawmy się Sezamku (szczególnie duo Bert & Ernie oraz Elmo), Włatcy Much (ale tylko jeśli pojawia się Czesio). Ma też swoje ukochane płyty: Kids Ever (ze szczególnym uwielbieniem „Szczotko szczotko..“), Miś i Margolcia (część zimowa, letnia i wiosenna). Ciekawe jak długo będzie obowiązywał ten zestaw...
Jest jeszcze bogaty świat książek, uwielbiany od pierwszych chwil kumacji. Do tej pory królowały w nim zwierzęta. Najpierw poznała ich nazwy, wyłoniła ulubieńców (wyjątkowo nie polubiła nosorożca), niedawno odkryła, ze między zwierzętami również obowiązują relacje mama-tata-dzidzia, zainteresowała się też relacją człowiek – zwierzę (ulubiony rysunek: dziewczynka podająca sałatę królikowi). Kilka dni temu dostała od taty książeczkę o niebezpieczeństwach. Jest to lekki hardkor, bo widzimy m.in.dziewczynkę duszącą się gazem lub chłopca porażonego prądem. Bąbel boi się, ale ciągle chce oglądać i słuchać o pułapkach czyhających na dziecko. A my powtarzamy w kółko: Widzisz, trzeba uważać...

środa, 1 kwietnia 2009

Piosenka

Jest kilka, a może kilkadziesiąt numerów, które w danym momencie działały na mnie do granic szaleństwa. Zazwyczaj decyduje o tym jakaś harmonia.. tak wpleciona w beat, czy melodie wokalu, że nawet siedząc w samochodzie czuję się jakbym wymachiwała rękami w górze, a w środku robi jakoś tak ... inaczej. Pokusiłabym się o stworzenie listy takich numerów, ale nie dziś. Dziś "mam to" właśnie przy nowej piosence Bat For Lashes "Daniel". Już od dłuższego czasu nie zdarzyło mi się słuchać czegoś w kółko. W sumie jest to też dla mnie taki powrót do czasów "zarzynania" płyt (albo kaset), które już chyba nie powrócą. No bo takiej ilości nie da się "przerżnąć". Daniel to najpiękniejsza popowa piosenka o miłości ostatnich lat. Natasha Khan jest zjawiskowa nie od dziś, ale jak dla mnie dopiero teraz dołączyła do czarodziejskiej trójcy z Roisin Murphy i Alison Goldfrapp. Nie twierdze, że to są akurat najlepsze wokalistki, bo tych jest znacznie więcej (a chociażby Beth, czy PJ). Chodzi o pewną spójną wrażliwość. Chłód w połączeniu z kocią seksualnością. Dobra, nie brne w to.

wtorek, 31 marca 2009

Co z tego wyniknie

Pewnie nic.. Zakładając swojego pierwszego bloga w momencie kiedy niebawem blogować będą zwierząta domowe jest chyba nieco śmieszne. Ale co mogę poradzić jeśli naszło mnie dopiero teraz? W dodatku zupełnie nie znajduję czasu na rozliczne profile, niektóre umierają śmiercią naturalną.. Jak więc zmobilizuje się do częstych wypocin, których w dodatku nie zamierzam reklamować. Właśnie to "bycie czytanym" przez kogoś najbardziej mnie paraliżuje, ale jak słusznie skomentował kolega: "Jak nie chcesz żeby ktoś czytał to pisz pamiętnik i chowaj do szuflady". A tego mi się zupełnie nie chce robić.
To może ja sobie popatrze na te pierwsze kilka słow i zastanowie się co dalej..
Najważniejsze, że wiosna uderzyła dziś konkretnie, a jak się na coś długo czeka to i lepiej smakuje.